Spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!

Media w RP: Prawo i sprawiedliwy. Co gryzie Zbigniewa Ziobrę

Przebudowany rząd ma być bardziej gabinetem Morawieckiego niż ten dotychczasowy. Zagrożony tym Zbigniew Ziobro* (foto) szuka dla siebie sposobów wykazania się przed wyborcami. Okazją może być jawna i ukryta wojna o wpływy w mediach.

Repolonizacja czy dekoncentracja mediów może stać się jesienią głównym tematem i przedmiotem politycznej awantury. Na zapleczu wojny o stosowną ustawę szykowane są rozmaite scenariusze miękkiego, „rynkowego» przejmowania gazet czy portali do tej pory niezwiązanych z PiS.

Nad jednym z nich pracuje Daniel Obajtek, prezes Orlenu. Podstawą miałyby być nie tyle środki tej potężnej spółki Skarbu Państwa, ile szyld Ruchu, który został już właściwie przejęty przez paliwowy koncern.

Szyld firmy obsługującej rynek medialny miałby zabezpieczać Obajtka przed zarzutami topienia pieniędzy w inwestycjach w coś tak kruchego jak media. Wymieniane są w tym kontekście różne tytuły, których właściciele – często przedstawiciele polskiego kapitału, więc trudno tu mówić o repolonizacji – rozważają sprzedaż.

Już dawno nie chodzi o żaden „pluralizm w mediach», może jedna posłanka PiS Joanna Lichocka w to wierzy. Rzecz cała zmierza do swoistej polaryzacji rynku medialnego. Naprzeciw takich podmiotów jak Agora czy TVN miałby stanąć zwarty front mediów bliskich rządzącej prawicy. Już na studiach dziennikarskich uczą, że układ sił medialnych na ogół odwzorowuje układ sił w polityce. Tak ma być i w tym przypadku.

Ale rzecz ma też inny wymiar. Pytanie, na ile Obajtek chce to zrobić dla całej prawicy, a na ile wzmocnić siłę jednej z frakcji w jej obrębie. Prezesem Orlenu został jako człowiek Beaty Szydło. Ją zaś wiąże się ze Zbigniewem Ziobrą i Solidarną Polską. Obajtka wymieniano nawet niedawno jako kandydata na premiera alternatywnego wobec Mateusza Morawieckiego. Naturalne więc, że szef rządu i wpływowe środowiska w PiS niechętne Ziobrze nie będą temu sprzyjać.

Już dziś wśród mediów czysto prawicowych widać podział na te, które są bliższe Ziobrze (tygodnik „Sieci»), i te, które się od niego dystansują (choćby „Do Rzeczy»). Z drugiej strony gdyby Obajtek (czytaj: Ziobro) przyniósł niektóre tytuły niczym cenne zdobycze pisowskiej władzy, być może mógłby liczyć na większą wdzięczność w tym ugrupowaniu. Pytanie, czy byłaby to wdzięczność Jarosława Kaczyńskiego, a to on w ostatecznym momencie decyduje o takich ruchach.

 

SEZON POLOWAŃ ROZPOCZĘTY

Nadszedł sezon polowania na media. Stanowisko najbardziej wpływowych postaci w obozie niekoniecznie musi o czymkolwiek rozstrzygać. Krzysztof Czabański, przewodniczący Rady Mediów Narodowych (RMN), właśnie spacyfikował radiową Trójkę, jeden z segmentów publicznego radia, wbrew woli wicepremiera Piotra Glińskiego.

Gliński był gwarantem porozumienia władzy z zespołem tej stacji. Ale wykreowany przez niego dyrektor Kuba Strzyczkowski przetrwał po wyborach prezydenckich ledwie dwa miesiące. Czabański oznajmił Glińskiemu, że jest gotów na „opcję zerową», czyli na pozbycie się starego zespołu. Ten zareagował sprzeciwem, jednak daremnym. Szef RMN miał zapewne przyzwolenie Kaczyńskiego. Akcja przejmowania poszczególnych audycji, miejsc przy mikrofonach, biurek może być wzorcem dla postępowania ludzi PiS w mediach, także tych prywatnych.

Los ustawy repolonizacyjnej lub dekoncentracyjnej jest niepewny, choć projekt Ministerstwa Kultury leży gotowy od roku 2018. Jednak dosięgnięcie najbardziej znienawidzonych podmiotów, wprowadzenie w życie pomysłu zmuszenia ich właścicieli do sprzedaży czegokolwiek graniczy z cudem.

Nie tylko TVN, ale i Axel Springer (z „Newsweekiem», Onetem czy „Faktem») to dziś przynajmniej częściowa domena Amerykanów. Ambasador USA Georgette Mosbacher już zdążyła przestrzec przed taką „reformą» w imię interesów amerykańskiego biznesu. W obozie rządowym panuje więc chaos poznawczy. Obawiający się reperkusji międzynarodowych premier Morawiecki wolałby projekt jedynie zabraniający dokupywania nowych udziałów czy całych podmiotów przez dotychczasowych potentatów medialnego rynku. I znów – nieznane jest stanowisko Kaczyńskiego, który zdążył się wprawdzie wypowiedzieć na rzecz demonopolizacji tegoż rynku na wzór francuski czy niemiecki, ale nie wybrał konkretnego rozwiązania.

„Zrobienie czegoś z mediami» jest wspólną ideą całego obozu. Kaczyński hołubi ją od dawna. Uważa kształt obecnego rynku mediów za zmowę przeciw prawicy (choć jego część jednak uszczknął lub zneutralizował). Nie czuje też żadnych sentymentów do hasła „dziennikarskiej niezależności». Dla niego dziennikarze są jedynie narzędziem w rękach politycznych mocodawców.

Także premier Morawiecki, choć obawia się radykalnych ruchów z przymusowym wykupywaniem zachodnich inwestorów, chętnie by się tym rynkiem pobawił. On także patronuje jakimś planom rynkowego przejmowania medialnych podmiotów – choćby przez Giełdę Papierów Wartościowych. Ludzie z jego otoczenia równie źle jak obóz Ziobry reagują na prasową krytykę nawet stosunkowo neutralnych czy branżowych tytułów.

WIECZNY TWARDZIEL

Niemniej po kampanii prezydenckiej to właśnie Ziobro pospieszył z własną diagnozą. Andrzejowi Dudzie tak trudno było wygrać, bo opozycyjne media stały się od początku „sztabem wyborczym Rafała Trzaskowskiego». Minister sprawiedliwości mógł liczyć na zrozumienie w całym obozie. Atak tabloidu „Fakt» na prezydenta jako obrońcę pedofilów, przedstawiany jako „akcja niemiecka», był tam odczuwany boleśnie.

Czy jednak Zbigniew Ziobro będzie w stanie wepchnąć ten obóz w awanturę porównywalną z tą o ustawę o IPN, z której trzeba było się na koniec wycofywać pod presją USA i Izraela? Chyba jest gotów przynajmniej próbować, niezależnie od zakulisowych przymiarek Obajtka, aby chwytać co się da z rynku innymi metodami. Rzecz w tym, że nowy sezon polityczny, kiedy to PiS może być bardziej rewolucyjny (trzy lata do najbliższych wyborów), zbiegł się z ofensywą Solidarnej Polski wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Kiedy premier Morawiecki zaraz po wyborach negocjował w Brukseli unijny budżet, Ziobro żądał polskiego weta z powodu powiązania europejskich środków z testem na praworządność. Odmówił też początkowo uznania ostatecznych, pokrętnych zapisów za sukces premiera. Z zamysłu głosowania w Sejmie przeciw informacji Morawieckiego wycofał się w ostatniej chwili.

To on zażądał wypowiedzenia konwencji stambulskiej wymierzonej w przemoc wobec kobiet. Wobec wpisanych tam ideologicznych deklaracji wiążących tę przemoc choćby z religią czy z tradycyjnym pojmowaniem płci mógł tu liczyć na szersze zrozumienie w całym obozie. Ten tekst musi razić każdego konserwatystę. Kiedyś raził nawet prof. Andrzeja Zolla.

Niemniej jednak ludzie z otoczenia premiera zwracali uwagę na to, że w tej chwili nie ma żadnych konfliktów prawnych związanych z interpretacją konwencji. Ostatecznie Morawiecki odesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie, jak można przypuszczać, spocznie na lata. To także stało się zapewne za zgodą Naczelnika, który przed wyjazdem na krótkie wakacje doglądał wszystkiego. Podobnie jak w sprawie brukselskich negocjacji inwazję Ziobry najwyraźniej odparto. Zrobiono to jednak miękko, w białych rękawiczkach.

WEŹ UDZIAŁ

W OBLICZU REKONSTRUKCJI

Ziobro wybrał jednak rolę prawicowej Kasandry. Otwarcie kwestionował „schowanie» konwencji w Trybunale. I otwarcie żądał od swoich koalicjantów energiczniejszej obrony tradycyjnych wartości – z jego wypowiedzi wynikało, że oni się poddali, a on nie.

Kiedy zdymisjonowano łódzkiego kuratora oświaty Grzegorza Wierzchowskiego, po jego wypowiedziach wymierzonych w ideologię LGBT, Solidarna Polska oficjalnie zażądała wyjaśnień od ministra edukacji Dariusza Piontkowskiego, choć przecież można to było zrobić we własnym gronie, bez angażowania w to publiki. To jest jednak rozmowa bardziej z elektoratem, mniej z innymi politykami Zjednoczonej Prawicy.

Oczywiście, można podejrzewać, że to tylko gra w obliczu rekonstrukcji rządu, więc pośrednimi adresatami są nie wyborcy, lecz Kaczyński i Morawiecki. Zagrożony redukcją przyznanych jego ugrupowaniu resortów z dwóch do jednego Ziobro szuka atutów. Mając własną tożsamościową agendę, łatwiej grozić różnymi retorsjami, od odmowy poparcia rządu w konkretnych głosowaniach do trwałej zmiany sojuszów i na przykład pójścia do kolejnych wyborów z rosnącą w siłę Konfederacją.

Na razie Ziobro musi przełknąć złe wiadomości. Kaczyński może go nawet i nie zbeszta po powrocie z wakacji, ale zdecydował, że nowy rząd, mniej liczny i bardziej zwarty, będzie ułożony pod kątem priorytetów i interesów Morawieckiego – przedsmakiem było uczynienie Adama Niedzielskiego ministrem zdrowia.

W tej sytuacji trudno liczyć na tekę ministra środowiska dla Michała Wosia z Solidarnej Polski. A była ona potrzebna także do wzniecania kolejnych merytorycznych sporów. Nie dość, że Polska za zgodą całego obozu jako jedyne państwo UE nie zadeklarowała neutralności klimatycznej jako celu, to jeszcze Woś podważa sens pozostawania Polski w Europejskim Systemie Handlu Emisjami (ETS). – Nasze odejście z systemu oznaczałoby większe obciążenie dla innych państw UE, to byłby naprawdę ruch w kierunku wyprowadzania nas z Unii – komentuje polityk bliski Morawieckiemu.

To oczywiście rodzi pytanie, na ile to wszystko jest grą Solidarnej Polski na przykład o posady w spółkach Skarbu Państwa zamiast stanowisk w rządzie (bo w grze są jeszcze te wiceministerialne). Ziobro przeżył w ciągu ostatniego roku kilka porażek, z utratą kontroli nad Bankiem Pekao. Może próbować wyrównać te straty.

Możliwe jednak, że w grę wchodzą także i szczere poglądy. Chociaż w przeszłości nie znaliśmy tego polityka jako szczególnie twardego konserwatysty w sprawach światopoglądowych, koncentrował się raczej na tematyce walki z korupcją i przestępczością.

MARGOT JAK ZNALAZŁ

Czasem są to poglądy podważające geopolityczną wizję Naczelnika. Choć sam PiS porzucił wiele złudzeń polityki wschodniej z czasów, kiedy kształtował ją Lech Kaczyński, to Ziobro naciąga tę strunę jeszcze bardziej. Przed rokiem 2015 demonstrował swój dystans wobec zbliżenia z Ukrainą, grzał jak mógł temat rzezi wołyńskiej. Odróżniało go to wtedy od PiS. Ostatnio, kiedy premier Morawiecki i ówczesny szef MSZ Jacek Czaputowicz wezwali Unię Europejską do podjęcia tematu Łukaszenkowskich represji na Białorusi, Ziobro ostentacyjne wyraził wątpliwość co do takiej linii postępowania. Te endeckie odruchy to nie najgorsze wiano, gdyby chciał zmieniać PiS na Konfederację. Względnie podbierać jej wyborców „na prawo od PiS».

Paliwem dla niego jest też wojna ideologiczna. Ona się żywi rozmaitymi incydentami. Nie zawsze tworzy je sam Ziobro, starcie cywilizacji na polskiej ziemi jest faktem. To nie minister sprawiedliwości wysłał aktywistów LGBT, aby dekorowali figurę Chrystusa Króla tęczowymi flagami. Ale to za jego sprawą zamknięto w areszcie Michała Sz. znanego też jako Margot. Prokuratura miała świadomość, że to zachęta do zamieszek.

Można by rzec, że skrajne kręgi progresywne i Solidarna Polska mają wspólny cel: podsycać stan nieustannego wrzenia. To dlatego niektórzy liberałowie zaczęli przestrzegać, że błazeńskie happeningi Margot to woda na młyn Ziobry. Pojawiły się w „Gazecie Wyborczej» artykuły zapowiadające, że opozycja w obliczu jego przyszłej władzy nad prawicą zatęskni jeszcze do czasów Kaczyńskiego. Inni jednak upierają się, że minister sprawiedliwości to tylko „zły policjant», narzędzie Kaczyńskiego i Morawieckiego, aby mogli przedstawiać się na jego tle jako umiarkowani. Radykałowie nie myślą zaś o rezygnowaniu ze swojej strategii nieustającej awantury.

ZAMKNIĘTE DRZWI DO PIS

Gdy tematy stricte ideologiczne nie wystarczą, Ziobro może skorzystać z wojny o media. A jeśli Obajtek przyniesie Kaczyńskiemu jakąś wykupioną gazetę, może to zachęcić PiS i do tego, aby spróbować ustawowej „repolonizacji», cokolwiek to oznacza. Owszem, będzie międzynarodowa awantura. Ziobro czuje się w takiej atmosferze jak ryba w wodzie. W końcu nie przejmował się protestami unijnych gremiów, kiedy przepychał zmiany w sądownictwie. Dziś zmiany się utrwaliły, a wojna z Unią przyschła, choćby z powodu pandemii. Ziobro może łudzić Naczelnika, że z mediami stanie się podobnie.

Ten jednak nie chce mu dać najważniejszego. Podobno Ziobro próbował wrócić wraz ze swoją partią do PiS. Byłoby to bardzo ryzykowne, bo trzeba by się wyrzec własnej roli języczka u wagi i poddać twardej ręce Kaczyńskiego, który polityków traktuje jak podwładnych. Ale celem miałby być udział obecnego ministra sprawiedliwości w wyścigu o przyszłą władzę nad całym obozem.

Kaczyński jednak odmówił. Stąd gorączkowa Ziobry walka o wzmocnienie struktur partii, przepychanie się do mediów i kreowanie się na jedynego sprawiedliwego. To jednak rodzi pytanie, co ma być na końcu.

Obecna Zjednoczona Prawica to koalicja różnych grup wyborców: tych tożsamościowych, którzy mają szczere poczucie zagrożenia cywilizacyjnymi zmianami i widzą na ich końcu nihilizm. I tych szukających bezpieczeństwa socjalnego oraz satysfakcji w wojnie z elitami, niekoniecznie tej ideowej, bardziej społecznej i ekonomicznej.

Jeśli Ziobro rozerwie ten blok, ryzykując teraz wcześniejsze wybory, albo i po kolejnych wyborach, może zyska kontrolę nad wykrojonym dla siebie podwórkiem, ale z pewnością pozbawi Zjednoczoną Prawicę pakietu kontrolnego nad Polską. Na ile bierze to pod uwagę? Na razie jawi się to jak kwadratura koła.

Piotr Zaremba, Rzeczpospolita, rp.pl

*Zbigniew Tadeusz Ziobro – polski polityk i prawnik. Współzałożyciel i prezes Solidarnej Polski. Poseł na Sejm (2001–2009, od 2015), deputowany do Parlamentu Europejskiego VII kadencji (2009–2014). W latach 2005–2007 minister sprawiedliwości i prokurator generalny, od 2015 minister sprawiedliwości, od 2016 ponownie prokurator generalny.

Поделиться новостью в социальных сетях:

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *